Psycholog i psycholożka
Temat jest może nieco odgrzewany, ale jednak aktualny, ponieważ wciąż razi wzrok i uszy wielu osób. Czy nowo tworzone nazwy stanowisk i zawodów odnoszące się do pań to wynik zaciętej walki feministek, czy też naturalnego rozwoju języka polskiego? W to drugie śmiem wątpić.
Osobiście, gdybym nie była copywriterem, a na przykład laryngologiem lub nawet premierem, nie pozwoliłabym na określanie mnie mianem laryngolożki czy premierki, nawet gdyby za taką formą stały najsilniejsze argumenty równouprawnienia kobiet i mężczyzn. Zadziwiający jest fakt, że kobiety używając żeńskich form zawodów i nazw stanowisk, które jeszcze do niedawna funkcjonowały wyłącznie w rodzaju męskim, nie zauważają ich groteskowego wydźwięku. Chcąc podkreślić swoją odrębność i siłę, w istocie w wielu sytuacjach się ośmieszają, szczególnie gdy rzecz dotyczy naprawdę ważnego tematu. Czyż pani premier lub pani profesor nie brzmią poważniej i dostojniej od premierki i profesorki? W jakim więc celu tworzyć sztucznie brzmiące formy?
Ewolucja każdego języka to proces, który trwa latami, dziesiątkami, setkami lat, a owe potworki językowe pojawiły się praktycznie z dnia na dzień. Najpierw nieśmiało wychodziły na światło dzienne z ust najśmielszych redaktorek i dziennikarek, a teraz można je usłyszeć niemal wszędzie: w radiu, telewizji i o zgrozo – zobaczyć czarno na białym w artykułach na łamach szanujących się gazet i czasopism. Czasem zadaję sobie pytanie „Dokąd zmierza nasz język polski?" choć za przesadnego purystę językowego się nie uważam. Pomimo dobrej woli, otwartości na zmiany – bo jak wiadomo bez zmian nie ma postępu – nie mogę pogodzić się z owymi wykwitami mowy ojczystej w postaci: laryngolożek, ortopedek, prezesek czy inżynierek. Konsekwentnie stosuję i będę stosować w tekstach klasyczne formy męskie – być może na przekór wszystkim copywriterkom i... psychiatrożkom.