„Copywriter” a copywriter
Zdaję sobie sprawę z tego, że po pierwsze ten artykuł niewiele będzie mieć wspólnego z poradą na temat tworzenia tekstów, po drugie – mogę się narazić kolegom i koleżankom po fachu. Ale… każdy ma prawo do własnego zdania. Postanowiłam zatem podjąć temat, który powinien być szczególnie interesujący dla odbiorców usług oferowanych przez „copywriterów” i copywriterów.
Kilka dobrych lat spędzonych na stanowisku copywritera „firmowego” i „wolnego” utwierdziły mnie w przekonaniu, że słowo copywriter uległo przewartościowaniu, albo – jak kto woli – nieco zmieniło znaczenie. Nie chcę przytaczać słownikowych reguł kto to jest, co robi i czym się zajmuje, ponieważ będzie nudno, a tekst copywritera nie powinien być nudny. Faktem jest natomiast, że na rynku jak grzyby po deszczu wyrastają copywriterzy różnej maści i odcieni, próbujący za wszelką cenę wyróżnić się z tłumu (czytaj: od innych copywriterów). Czy to źle? Ależ dobrze! Zdrowa konkurencja jest zawsze mile widziana i motywuje do skuteczniejszych działań oraz udoskonalania oferty. Problem zaczyna się wtedy, gdy mamy do czynienia z czymś, co najtrafniej można określić w sformułowaniu „psucie rynku” lub „dawanie fałszywego obrazu”. O co chodzi? Między innymi o ceny usług.
Cenny merytorycznie artykuł SEO za 9 zł
Oczywiście każdy wycenia swoje usługi, jak uważa. Ma do tego święte prawo. Ale czy za sloganem reklamowym, którego cena oscyluje wokół 30 zł lub dobrym artykułem SEO (1000 znaków bez spacji) za 9 zł rzeczywiście stoi copywriter? A może geniusz, który trzaska slogany i teksty jak z maszynki (przepraszam za to sformułowanie) i to nie byle jakie, ale rzucające klientów na kolana? Wróćmy na ziemię. Może jestem zbyt dokładna, ale stworzenie dobrego artykułu, cennego merytorycznie i dodatkowo nasyconego wyrażeniami kluczowymi (SEO), których czytelnik nie zauważy, ale roboty wyszukiwarek – owszem, nie zabiera 10 minut. Taki tekst wymaga poświęcenia tego, co mamy najcenniejsze oprócz zdrowia – czasu. Trzeba dokładnie wniknąć w temat, poznać oczekiwania odpowiednich grup odbiorców, mieć pomysł – dobry, który chwyci, a później można się zabrać za pisanie tekstu. Czas realizacji takiego artykułu – to dobre kilka godzin pracy, a czasem nawet i dni, w zależności od dostępności materiałów. Ciekawe, który rasowy copywriter zgodziłby się pracować za 9 groszy na godzinę…? Z matematyki orłem nie jestem, ale przy założeniu, że na wspomniany wyżej artykuł poświęcamy około 10 godzin, łatwo jest obliczyć stawkę za 60 minut pracy. Jaki z tego wniosek? Ktoś, kto wycenia teksty „copywriterskie” (jest przecież copywriterem) w taki sposób, z dużym prawdopodobieństwem nie poświęca im aż tyle czasu. Dlaczego? Po prostu byłoby to nieopłacalne, a copywriter prędzej umarłby z głodu, niż zarobił na życie. Oczywiście nie biorę pod uwagę młodego narybku - copywriterów, którzy dopiero wchodzą na rynkek i uczą się, jak pisać. Gdybym, dajmy na to, zajęła się wyplataniem koszy wiklinowych, jestem pewna, że przez kilka lub kilkanaście miesięcy sprzedawałabym takie wilklinowe potworki za półdarmo, marząc o tym, aby ktokolwiek zechciał na nie rzucić okiem... Kto wie, może za kilka lat byłabym znanym rzemieślnikiem od wiklinowych koszy, które rozchodziłyby się jak ciepłe bułeczki. Za co klient płaci? Za wiedzę, doświadczenie copywritera i pewność, że sam nie jest królikiem doświadczalnym, że na jego tekstach nie uczymy się, jak pisać, co działa, a co nie działa i dlaczego.
Copywriter czy pismak?
Może nie do końca mam rację, nie chciałabym też nikogo obrazić, ale na ogół tekstom za przysłowiowe 5 złotych daleko jest do ideałów, by nie wdawać się w kontrowersyjne szczegóły… Sytuacja z copywritingiem do złudzenia przypomina mi tworzenie stron internetowych. A jakże! Już od 500 zł. Można? Można. Pytanie o efekt końcowy pozostaje jednak pytaniem otwartym. Jak w tym wszystkim ma się odnaleźć klient, który szuka copywritera, czyli fachowca w swojej dziedzinie? Copywritera, który nie bije piany, a tym samym licznika znaków (im tekst ma większą objętość, tym na ogół jest droższy), a umiejętnie zestawia słowa, by wydobyć z nich nowe znaczenie i skłonić odbiorcę do określonej reakcji? Dodajmy, że chodzi nam o klienta nieświadomego - ot, pana „y”, który postanowił otworzyć sklep internetowy ze śrubkami i chce, aby biznes się mu kręcił. Ileż to razy spotkałam się ze zdziwionym głosem w telefonie - Artykuł ekspercki [około 3 tys. znaków] za 400 zł? To strasznie dużo… Pewnie, że dużo, skoro rynek roi się od „copywriterów” oferujących swoje usługi za kilka złotych, a nawet groszy. Pytanie czy stworzenie w miarę poprawnych zdań po polsku (ale z błędami interpunkcyjnymi i stylistycznymi) powinno się nazywać działalnością copywriterską. Śmiem w to poważnie wątpić, a nawet zaryzykować stwierdzenie, że takie pisanie nie ma z copywritingiem nic wspólnego. Może zatem dla ścisłości warto by oferentów takich usług określać innym mianem, by klientów nie wprowadzać w błąd? Chcesz mieć tekst jaki taki, w miarę poprawnie napisany po polsku, skorzystaj z usług „pismaków”. Chcesz mieć dobry tekst merytoryczny, napisany językiem korzyści lub hasło reklamowe działające na odbiorcę, zgłoś się do copywritera. Zawsze można wybrać jak najtańszą opcję – decyzja i tak należy do klienta.
Nie chcę absolutnie zniechęcać do zamawiania tekstów czy sloganów reklamowych za kilka, kilkanaście czy 30 zł, ale zwrócić uwagę na fakt (jako copywriter z doświadczeniem), że stworzenie dobrego artykułu czy hasła reklamowego naprawdę wymaga czasu i głębokiego wniknięcia w dane zagadnienie. Nie oczekuj więc, Drogi Kliencie, że buty w góry, za 30 zł posłużą Ci kilka lat i doskonale sprawdzą się w ciężkich warunkach (choć wyjątki się zdarzają). Warto mieć tego świadomość, wybierając zarówno buty, jak i copywritera czy „copywritera”.